Warsztat gry na bębnach Udu

E.N.: Zbliżamy się do końca warsztatów gry na bębnach Udu. Czy możesz powiedzieć, jakie cele sobie wyznaczyłeś przy okazji zajęć w Galerii LKW?

T.A.: Przede wszystkim chciałem uwrażliwić młode osoby na to, że muzyka jest wszędzie i że wciąż nam towarzyszy. Zależało mi na tym, by pokazać, że możemy ją stworzyć, posługując się dosłownie wszystkim, co nas otacza. Używając prostych zabiegów technicznych, grając razem w grupie, jesteśmy w stanie sprawić, że powstaną bardzo złożone kompozycje. Natomiast zdecydowaliśmy się akurat na taki instrument, ponieważ w łatwy sposób można go stworzyć samemu.

E.N.: Właśnie, warsztaty składały się z dwóch części - zajęć z ceramiki, które prowadziła Ania Haracz i późniejszej nauki gry na bębnach. Dlaczego zdecydowaliście się na taką formę?

T.A.: Współpracujemy z Anią od wielu lat, lecz pierwszy raz robiliśmy warsztaty łączone, gdzie ona uczyła lepić bębny, a ja na nich grać. Pomyśleliśmy po prostu, że dużo przyjemniej jest, gdy uczestnicy warsztatów muzycznych mają możliwość samemu stworzyć instrumenty. Można powiedzieć, że taka praca uwrażliwia na to, co później się wydarzy. Niesamowite jest, gdy bierzesz kawałek ziemi i po paru dniach powstaje z niego bęben. Nie jest to gotowy produkt, który kupuje się w sklepie. Uczestnicy warsztatów sami tworzą jego kształt i decydują jak będzie wyglądał. Połączenie tych dwóch elementów daje świetny efekt.

E.N.: Czy możesz właśnie powiedzieć coś o efektach uzyskanych podczas warsztatów? Jak pracowało Ci się z grupą?

T. A: Pracowało się przyjemnie, i to chyba ze względu na atmosferę tira, która wnosi dużo swobody. Na początku zakładałem sobie stworzenie nieco bardziej złożonych kompozycji, jednak ta swoboda pozwoliła niektórym na opuszczanie części zajęć. W rezultacie musieliśmy się skupić na trochę innym wymiarze warsztatu. Myślę, że w jakiś sposób się to udało. Było kilka ciekawych momentów - kiedy prosiłem grupę, by zamknęli oczy i w skupieniu robili swoje rzeczy, w pewnej chwili sam otworzyłem oczy i zobaczyłem, jak to wszystko się skleja. Widziałem skupienie na ich twarzach, a jak tylko skończyliśmy, bez żadnego mojego komentarza, zobaczyłem, że się uśmiechają. Oni sami usłyszeli, że udało im się. Rzeczywiście to są takie miłe momenty, kiedy ludzie uświadamiają sobie, że coś fajnego się zadziało z ich udziałem.

E.N.: Warsztaty odbywały się w tirze jak ta przestrzeń wpłynęła na wygląd samych warsztatów?

T.A.: Tir jest dość wymagającym miejscem. Same instrumenty są ciche, a tutejsza przestrzeń pełna odgłosów z zewnątrz. Próbowałem przekazać, że tak naprawdę wszędzie jest dużo hałasu, który może nas rozproszyć i wybić z rytmu. Wystarczy na chwilę skupić się na dźwiękach wokół, by pogubić się w grze. Trzeba sobie to uświadomić, skupić się i grać swoje. Samo miejsce jest tak naprawdę bardzo urokliwe. Widać, że cały czas coś się tworzy, coś się dzieje. Świadczą o tym te wszystkie malowidła, naklejki, plakaty na ścianach. Praca tutaj to bardzo ciekawe doświadczenie.

E.N.: Czy w przyszłości planujesz kontynuacje warsztatów w takiej formie? Może za rok kolejna odsłona?

T.A.: Cały czas zajmuję się tą materią i prowadzę warsztaty w tym temacie. Nie tylko z wykorzystaniem bębnów, ale w ogóle naszego ciała w ruchu, jako elementu muzycznego. To jest pytanie do organizatorów i uczestników warsztatów, czy widzą moją osobę tu w przyszłym roku. Ja jestem dalej chętny i będę dalej prowadził takie działania. Być może tutaj, być może w innych miejscach.

/z Tomaszem Antonowiczem rozmawiała Ela Niewiadomska/